28 lipca 2020

Miał być zielono-dżunglowy jak porcelanowa lalka z poprzednich wpisów, później w rybki i cytryny, rybki i różowe kwiaty, ale zbieranie się do wycięcia wzoru zabierało tyle czasu i siły, że w końcu nie starczało nawet na wzięcie nożyczek do ręki.
Któregoś dnia uznałam, że czekanie na wyschnięcie podkładu zajmuje tyle czasu, że najlepiej byłoby pomalować kilka rzeczy od razu, wtedy będą gotowe do oklejania na już. Nie przewidziałam tylko, że już w połowie pracy nad oczekującymi przedmiotami tak bardzo będę chciała zrobić coś innego. Przydałaby mi się pracownia, w której mogłabym mieć kilka projektów (nie wiem czy można nazwać oklejanie dinozaura projektem? :P) zaczętych jednocześnie. I bibliotekę. I okno na morze..
Wzór jest trochę zbyt duży, ale był jedynym z którym w ogóle miałam ochotę pracować, a bardzo chciałam mieć to już za sobą. W ogóle myślałam, że kupuję kwiatki na drucikach, okazały się na taśmie dwustronnej, więc z braku zastosowania trafiły na konia. Przynajmniej teraz wzór nie wydaje się taki płaski. Bardzo nie podoba mi się policzek z kwiatkami, żałuję że nie zostawiłam przestrzeni, żeby lepiej łączył się z tułowiem. Może to dobre miejsce na kolejny przyklejany kwiatek, ale wtedy będzie się zahaczał o grzywę :/
- - - -
Mimo rozczarowań ostatnimi zakupami lalkowymi mam w głowie lalkowy wpis, który mam nadzieję że uda mi się zrealizować :( Wolałabym zrobić jakąś przerwę między wpisami serwetkowymi, ale raczej nie zdążę w tym tygodniu, a chciałam mieć jakąś aktywność dodaną w lipcu.
No i pomiędzy przesypianiem wszystkich dni wróciłam do truskawkowego kuca z wełnianą grzywą. Nie mogłam ani wyszarpnąć już wszytych pasm, ani włożyć porządnie nowych, więc są wciśnięte tylko na klej. Więc jest skończony i wygląda jak góra bitej śmietany. Użycie każdego otwory w dwurzędowej grzywie to był BŁĄD.